Zewsząd jesteśmy atakowani reklamami o magii świąt, a momentu zasiadania do Wigilii niedługo nie będzie już zapowiadać pierwsza gwiazdka, ale zaparkowany nieopodal… tir Coca-Coli…
Czujecie już to napięcie? To oznaka, że jak każdy dziś zbliżacie się do niebezpiecznej granicy, za którą jest już tylko nerwica świąteczna…
Nieprzypadkowo psychologowie wyliczyli, że święta stanowią aż 12 jednostek stresu, ale niestety w przypadku niektórych osób skala ta nieporównywalnie rośnie.
Co składa się na tę specyficzną, sezonową jednostkę chorobową?
Na początek należałoby powiedzieć, że można zaliczyć ją do nerwic sytuacyjnych, które wynikają nie tyle z jakichś szczególnych dysfunkcji danej osoby, ale z bombardowania bodźcami zewnętrznymi, których nawet zdrowej osobie trudno w sobie pomieścić.
Jakie to czynniki?
Po pierwsze organizacja świąt wymaga sporo przygotowań, a im więcej gości, tym więcej pracy. Aby uniknąć zatem przeciążenia w tym względzie dobrze znacznie wcześniej zaplanować pracę, a gdy jest to możliwe, częścią zaangażowania podzielić się z gośćmi.
Nie jest to łatwe zwłaszcza dla osób, które przyzwyczajone są wszystko robić same i dodatkowo jeszcze łatwo im nadmiarowo brać na siebie odpowiedzialność za całość. Nietrudno wtedy przeżywać frustrację, kiedy choć najmniejszy element zaczyna szwankować…
Nie bez znaczenia w tym względzie jest również trafne oszacowanie wielkości apetytów, bo nadmiar potraw mimo że przygotowany z hojności serca i tak szybko zacznie się psuć i dochodzi do głosu kolejna frustracja…
Święta to także prezenty, a więc warto zaplanować wcześniej i tę aktywność, tym bardziej, że aby z podarunkiem trafić, trzeba przemyśleć czyjeś upodobania i zainteresowania. Warto też pamiętać, że nie cena jest tu najistotniejsza, ale pamięć i nieraz lepszy jest trafiony użyteczny drobiazg, niż kosztowny przedmiot, z którym nie bardzo wiadomo, co zrobić…
Przede wszystkim jednak trzeba zdystansować się do medialnej presji, która niejako wymusza na nas myślenie, że czas świąt musi być magiczny, a więc elektryzujący, fascynujący i pełen burzliwych namiętności. Jeśli damy się zwieść tak bardzo napompowanym oczekiwaniom, nietrudno będzie przeżyć rozczarowanie, kiedy zasiądziemy przy wigilijnym stole i okaże się, że jest to zwykłe spotkanie bliskich sobie osób, przy którym nie ma jakichś szczególnych fajerwerków…
Tu warto wrócić pamięcią do przeszłości, wtedy okaże się, że choć pewnie były i takie święta, które były dla nas nowym przeżyciem (zwłaszcza, gdy były w nowym gronie np. świeżo upieczonych małżonków albo rodziców), w większości jednak nieczęsto znajdziemy w nich jakieś miejsce dla szczególnych ekscytacji.
Ponadto warto uświadomić sobie również, że czegokolwiek byśmy nie zrobili i tak nie mamy większego wpływu na kształt ich przeżywania toteż już teraz warto zdystansować się do wszystkich nierealistycznych oczekiwań.
Również przeżywanie świąt w wymiarze religijnym wymaga nieraz mądrego przewartościowania. Kiedy w Adwencie w kościołach bardzo często słyszymy o radosnym oczekiwaniu na przyjście Dzieciątka Jezus, możemy odnieść wrażenie, że w noc Bożego Narodzenia katolik zobowiązany jest do przeżywania swoistego duchowego trzęsienia ziemi, a gdy to się nie dzieje, może nawet żywić swoiste poczucie winy…
Pomijając przypadki, kiedy okres świąt zbiega się z czyimś przebudzeniem duchowym, w większości przypadków celebrowanie świąt nie musi wiązać się z jakimiś ekscytującymi, mistycznymi przeżyciami. Wystarczy, jeśli dzięki sakramentowi pojednania, liturgii Kościoła i kolędom, będziemy potrafili choć trochę przybliżyli się do wydarzeń, które zgodnie z przekazem wiary miały miejsce ponad dwadzieścia wieków temu i mogą oświetlić nasze życie prawdą, że Bóg przychodząc na świat, zapragnął dzielić ciężary także naszego życia i dzięki temu możemy optymistycznie patrzeć w przyszłość. Skromna szopka betlejemska może i nas poprowadzić do zrozumienia, że wcale nie potrzeba nam wielkich bogactw ani szczególnych życiowych atrakcji, aby być szczęśliwymi, bo tak naprawdę liczy się to, co nas łączy…